Kocham, nie piszę bzdur. Idiotyczne majaki Monika Moryń ( ang. moron ), których podstawą jest trauma związana z uświadomieniem posiadania waginy w bardzo późnym wieku, postanowiły uderzyć w literaturę dla dzieci. Jej mdłe wypociny rozwodzące się nad ideologizowaniem siusiaka, które według przytoczonych przez nią opinii mają być "metodą szokową" edukacji naszych pociech, bynajmniej nie tych znalezione w beczkach po kapuście. Prawdopodobnie uciekł jej uwadze jeden mały fakt, ludzie nie rodzą
się z tabu dotyczącym członka w głowie, dostają je w spadku po indywiduach nie mogących pogodzić się ze swoją biologią. Zaszokowanie autorki, która usilnie próbuje przypisać podobne odczucia otoczeniu za pomocą swojego artykułu, może być spowodowana jej odmienną budową anatomiczną. Taki sam szok odczuwają osoby widzące w cyrku szoł z człowiekiem-słoniem w głównej roli. Spróbuję odwrócić sytuację i to co dla nas naturalne, może okazać się dla prawicowej publicystyki szokujące. Z artykułu dowiadujemy się że Pani Monika kopuluje wbijając sobie członek w ucho, więc wiedza zawarta w beletrystyce dla dzieci wydaje się dla niej abstrakcyjną, nie mającą żadnego uzasadnienia w rzeczywistości, którą stanowi jej przekonanie. Co gorsze każda latorośl na ulicy może wyprowadzić ją z tego błędu. To dopiero musi być frustrująca sytuacja.
PS:
Dziwi mnie również atak na krótki rys historyczny zawarty w tych książeczkach, ignorowanie łacińskiej sentencji "Historia est magistra vitae". Za moich czasów nie było problemu z edukacją seksualną i książkami do niej. Wybierało się najbardziej wyrośniętego kolegę, on kupował "twój weekend" w kiosku i po sprawie. Pozostało mi życzyć żebyście nie trafili na zołzę pokoju frondystki, która niechybnie zacznie przeskakiwać przez ogień wzniecony na książkach ze słowem "pierdzieć" w treści.
No comments:
Post a Comment